wtorek, 29 listopada 2011

Widziec czy nie widziec?


Tak cicho sie zrobilo na moim blogu. Mam zaleglosci do nadrobienia. Ostatni tydzien to byly dla mnie dni pelne pracy, malej ilosci snu, zmeczenia i stresu zwiazanego z tym, ze znow musze szukac pokoju. Ale w niedziele dobra passa wrocila. Po burzy zawsze wychodzi slonce :) Dlatego w niedziele wybralam sie do Sitges, malej miejscowosci znajdujacej sie 30 km od Barcelony. Wybralam sie tam z Jackiem. Dla niego to ostatnie dni spedzone w Barcelonie, a dla mnie pierwszy spokojny wypad za miasto. O tym, jak bylo w niedziele i jak wyglada Sitges, to opowiem w nastepnym poscie, jak tylko dopcham sie do zdjec, bo bez nich nie bedzie takiego samego wyrazu.

W tym poscie chce opowiedziec jedna z historii, jaka spotkala nas w Sitges. Jak sobie przypomne, to wciaz nie moge sie przestac smiac i usmiech mi nie schodzi z twarzy. Spacerowalismy sobie po starej czesci miasta, gdzie na skarpie znajdowal sie barokowy, XVII-wieczny kosciol, tuz nad brzegiem morza. I tak po lewej stronie morze, a po prawej mury kosciola. I na tym deptaku, zza rogu wylonilo sie kilka osob. Moj wzrok w pierwszej chwili padl na piekna dziewczyna. Mijajac ich, w ostatniej chwili zauwazylam, ze wlasnie wsrod nich byl Lionel Messi (!!!) Jesli ktos choc troche inetersuje sie pilka nozna, to wie, ze jest to obecnie najlepszy pilkarz swiata i gra wlasnie w FC Barcelona. Przez kilka sekund nie moglam wyjsc z szoku, ze wlasnie minelam sie ramie w ramie z Messim! Ale najlepsze i najsmieszniejsze jest co inngo. Jacek szedl za mna i kiedy sie spotkalismy sie, pytam sie go bedac wciaz w szoku i z takim entuzjazmem: 'Widziales?!!!' Jacek: 'Nooo.... wygladala jak Salma Hayek!' Ja: Jaka k.... Salma Hayek! Przeciez to byl Leo Messi!' Oczywiscie pobiegl za nim, ale zobaczyl tylko jego plecy. Tak sie z niego smialam, bo oczywiscie popatrzyl na jego dziewczyne, a nie na przechodzaca gwiazde. Od razu padlo pytanie czemu nie zrobilam zdjecia z nim?! Po pierwsze nie lubie takich zachowan, ze fani rzucaja sie do robienia zdjec i autografow. Szanuje to, ze chcial spedzic wolna niedziele z dziewczyna i przyjaciolmi, w malutkiej miejscowosci, gdzie wlasnie nie ma za duzo turystow. Oprocz tego, ze jest najwiekszym pilkarzem i juz przeszedl do historii footbollu, to przede wszystkim jest czlowiekiem i tez potrzebuje odpoczac od zbzikowanych fanow. Tym bardziej, ze dzien wczesniej, w sobote Barca przegrala mecz (0-1 z Getafe), co bylo dla nich ogromna porazka. Przegrac z 13-ta druzyna w grupie, jest ewenementem dla nich. A po drugie, bylam w takim szoku, ze szczeke musialam sobie podnosic i nawet zapomnialam, ze na szyi mam aparat. Genialnie uczucie! Ale zobaczyc mine Jacka - bezcenne. Chyba sobie nie daruje do konca zycia, ze zagapil sie na dziewczyne i nie zauwazyl Messiego. Przez nastepna godzine nie moglismy wyjsc z szoku i przezywalismy to jak glupi, a ja nie moglam sie pozbyc moich atakow smiechu, oczywiscie spowodowanych szokiem ;)

A najlepsze jest to, ze na dzisiaj mamy zarezerwowane bilety na mecz Barca - Rayo Vallecano. Na pewno nie bede widziala Messiego z tak bliska, ale zobacze go w akcji, jak 'frunie' po boisku i to beda pewnie rownie niezapomniane chwile. Juz sie nie moge doczekac dziesiejszego meczu i na pewno nie moga przegrac, bo moje pierwsze wyjscie na stadion musi byc dniem chwaly Barcy! A fotorelacja z meczu na pewno bedzie. Aparat juz czeka w gotowosci i glos tez juz oszczedzam. Chyba teraz powinnam sie nauczyc hymnu FC Barcelony¿? ;)


Bede to dlugo wspominac, a Jacek chyba tym bardziej... ;)

niedziela, 20 listopada 2011

Quesadilla po polsku

Moje pierwsze quesadilla! Wykonane po mistrzowsku przez Łukasza. Ciepły, przyjemny wieczór, chillout, wyśmienita kuchnia, pyszne wino - części, z których składa się świetna atmosfera spędzonego wieczoru ze znajomymi. Jak sobie przypomnę te wieczory we Wrocławiu.... achh.... dobra przestaję wspominać! Bo pomyślicie, że tęsknię, a nie o tym miałam pisać :P

Quesadilla to meksykańska potrawa, bardzo prosta w wykonaniu, szybka i przepyszna! Jest dużo wariancji, tak naprawdę można dodać wszystko, co się chcę, ale zwykle się liczy by było ostre! We wczorajszej naszej quesadilla przebojem była polska kiełbasa. Także nic skomplikowanego i do dzieła!

Składniki (na 4 osoby)

4 pszenne placki tortilli
2 polskie kiełbaski
1 cebula
1 papryka
200 g sera żółtego
sól, pieprz
ostre przyprawy (chilli, czerwona papryka lub peperocino)

Pokrojoną cebulę i kiełbaski smażymy na patelni (rada - dodać mało tłuszczu lub w ogóle, bo później kiełbasa puści więcej), dodajemy potem pokrojoną paprykę. Farsz gotowy, gdy już wszystko będzie miękkie. Doprawić należy według uznania, kto jak woli, ale gdy jest ostre, wychodzi pysznie! Kolejny etap. Na patelnię kładziemy w kolejności placek - ser - farsz - ser - placek. Gdy już jedna strona będzie już podpieczona, należy przyłożyć talerz do patelni i szybkim ruchem przerzucić quesadilla, a potem na drugą stronę. Jeszcze chwilę podpiec i gotowe! Kroimy na trójkąty. Do smaku można dołożyć różne dipy lub salsy, kto jak lubi :)






A kot siedział tylko obrażony, że nie mógł z nami jeść, bo jest na diecie ;)


sobota, 19 listopada 2011

Przygod Dolaty ciag dalszy!

Chyba kiedys naprawde napisze ksiazke z moimi przygodami zwiazanymi ze srodkami transportu. Samochody, pociagi, samoloty, a teraz doszedl i autobus ;) Smieje sie, ze chyba to juz taka moja carma. Do dzis pamietam, jak bylam mala i razem z moja mama i siostra jechalysmy pociagiem do babci  w wagonie pelnym kibicow, czyli. nasi ukochani polscy ´´kibole´´. Mama byla przerazona, a ja w ogole niczego sie nie balam, tylko podobalo mi sie, ze panowie ladnie spiewaja ;) hahaha
A dzis byla podroz nocnym autobusem. Miedzynarodowa impreza w klubie na plazy, super! Czesc jeszcz osob zostala, a ja poszlam z reszta. A ze to byl moj pierwszy powrot nocnymi autobusami, to jeszcze nie wiedzialam ktorym mam jechac, ale znajomi mi pokazali ktory bedzie wlasciwy. O 4.15 nadjechal moj autobus, na ktorym sie wyswietlalo Plaza Catalunya, czyli moje miejsce docelowe. Zmeczona, ale szczesliwa, ze bede w domu za jakies 15 minut. Jednak po pol godziny zaczelam sie zastanawiac, ze chyba to jest bardzo okrezna droga. Moze tak nocne autobusy w Barcelonie jezdza? Ulic nie rozpoznaje, bo wszystkie wygladaja tak samo, tym bardziej w nocy. I tak sobie siedze, siedze... kierowca juz sie zatrzymuje, wylacza silnik i mowi mi, ze to juz ostatni przystanek. Okazalo sie, ze juz bylam ostatnia w autobusie. To ja sie go pytam, gdzie ja jestem¿? Odpowiedz: Santa Coloma. Pokazuje mape i pytam sie, gdzie to jest¿? Odpowiedz: na tej mapie tego tu nie ma, nie obejmuje. No pieknie! Jestem poza Barcelona! Pierwsza mysl, jak sie teraz wydostane z jakies Santa Coloma o 5 nad ranem¿! Mily pan kierowca Carlos uspokoil mnie, poglaskal po glowie, ze spokojnie. Ze teraz jest 10 min przerwy, a pozniej autobus wraca ta samo trasa. Tylko, ze bardzo dawna minelam Plaza Catalunya i wybralam sie w 40-minutowa wycieczke i teraz tyle samo zajmie mi powrot. Pogadalismy jeszcze sobie, ja swoim lamanym hiszpanskim, on swoim lamanym angielskim i juz sie troche uspokoilam;)
Teraz juz sie tylko smieje z tej sytuacji, kolejnej w mej kolekcji. Przynajmniej mialam nocna wycieczke krajoznawcza po okolicy Barcelony. I powrot do domu zajal mi prawie 2 godziny, a nie 15 minut, i bylo fajnie! Hahaha Zawsze trzeba znalezc ta pozytywna strone!

Pozdrowienia dla Carlosa! Od dzis uwielbiam hiszpanskich kierowcow! :)

A to mniej wiecej moja trasa ´´nocnej wycieczki´´

piątek, 18 listopada 2011

Vamos a la playa!

Cóż za radość, gdy po tylu dniach w końcu wyszło słońce! Rano, zaraz po zajęciach hiszpańskiego, wyszło słoneczko zza chmur. Aż humor wrócił. Kilkudniowym permanentnym deszczem byłam już lekko przygnębiona i nawet nie miałam ochoty wyjść. A dziś, jaka niespodzianka! I chyba przez to, że nie spodziewałam sie takiego dnia, to nie wzięłam aparatu ze sobą. Dlatego moje pierwsze barcelońskie wyjście na plażę nie zostalo upamiętnione, ale następne już na pewno. Boli mnie trochę, że było tyle pięknych momentów do uchwycenia, ale cóż.... Cieszę się z faktu, że w końcu mogłam powygrzewać się na słońcu, siedzieć na piasku w cienkim swetrerku, bo przez ostatnie dni wygrzewałam się tylko pod kołdrą, a w tak brzydką pogodę to nawet nie chciało mi się spod niej nosa wyściubić ;) Pięknie i cudnie dziś morze wyglądało. Szum fal działa tak kojąco... każdy przypływ i odływa, jest naszym wdechem i wydechem. Ćwiczenie uwagi i koncentacji za pomocą fal jest niesamowite. Chociażby w takim mieście, jak Barcelona, szybkim, wypełnionym po brzegi ludźmi, to na plaży można szukać ciszy i spokoju. Właśnie w taki dni, jak dziś. Chociaż moim ulubioną plażą, gdzie mogę odnaleźć spokój i by móć pomedytować, jest polska plaża. Nigdzie indziej (przynajmniej nie odkryłam jeszcze lepszego miejsca), gdzie tchnie romantyzmem i spokojem - jest Bałtyk. Idelane miejsce w szczególnie chłodniejsze dni lub o zachodzie słońca, gdzie można swobodnie podążać za swoimi myślami...

Achhhh... dziś dużo myśli... przez morską atmosferę. Jeszcze dalej niż horyzont...


Jak nie ma zdjęć to chociaż piosenka ;)
Dalej niż sięga myśl

Buenas noches!

poniedziałek, 14 listopada 2011

Las arenas y Museu Nacional d'Art de Catalunya

Dziś pogoda nie dopisała i moje plany całodziennego łażenia po Barcelonie runęły w gruzach. Od wczoraj ciągle pada i łudziłam się, że będzie słonecznie, a musiałam sweter ubrać. Nie to, że chciałabym drażnić wszystkich w Polsce, gdzie są już pierwsze przymrozki i poranne szrony. Ale dziś mi zimno i rozgrzewam się gorącą herbatą z miodem :)
Udało mi się dziś pojechać tylko wyłącznie w jedno miejsce. Przy takiej pogodzie, to najlepszym rozwiązaniem jest tour po muzeach, ale tym razem też nie miałam szczęścia - wszystkie muza w poniedziałki są zamknięte :P Pojechałam w bardzo ciekawe miejsce - do starej corridy. Katalonia nie słynie z występów torreadorów i walki byków. Natomiast w tym regionie utrzymało się kilka corrid. Tutaj widowiska corridy skończyły się bardzo dawno temu i  pozostałe budynki zmieniły też swoje zastosowanie. Barcelońska corrida zamieniła się w centrum handlowe. Las Arenas jest drugim miejscem w Barcelonie, po Monumental, gdzie odbywały się corridy. Została otwarta w 1900 r., a ostatnia walka odbyła się w 1977 r. Od tamtego momentu budynek stał pusty i z każdym rokiem niszczał. Miasto bardzo długo zastanawiało się jaką nową funkcję miałoby przyjąć to miejsce. W 2003 roku architekt Richard Rogers rozpoczął realizację swojego projektu - centrum handlowego, z nowoczesnym wnętrzem, gdzie mieszczą się sklepy, bary i restauracje, centrum spa, siłownia, kino i sale konferencyjne. Uważam, że centrum handlowe to całkiem dobry pomysł, gdyż wykorzystano starą architekturę, przepiękny budynek, a przyjęło współczesne zastosowanie. Jest to znacznie lepsze rozwiązanie niż rozbiórka. A dzisiejszy efekt jest rewelacyjny. Najlepszy widok jest wieczorem, gdy cały budynek jest podświetlony całą gamą kolorów.





Najlepszy jednak w tym miejscu jest dach, z którego rozpościera się widok na Monjuic i Museu Nacional d'Art de Catalunya. Do muzeum się jeszcze wybiorę, bo już z zewnątrz wygląda niesamowicie i jestem ciekawa, jakie będzie wnętrze.




Kilka słów o Museu Nacional d'Art de Catalunya.
Palau Nacional (Pałac Narodowy) został zaprojektowany na potrzeby wystawy światowej przez secesyjnych archietektów - Josep Puig i Cadafalach. W 1929 r., obiekt potraktowany przez dyktaturę generała Miguela Primo de Rivery jako narzędzie propagandowe i pokaz hiszpańskiej potęgi, przebudowano w duchu klasycyzmu i neobaroku. Dziś wnętrza kryją najlepsze w Barcelonie zbiory sztuki.
Tak abstrahując to miejsce bardzo mi przypomina paryskie Petit Palais i Grand Palais, które też zostały wybudowane  w związku z wystawą światową i obecnie też znajdują się tam najlepsze wystawy światowe.
Katalońskie Muzeum Narodowe jest prawdziwym skarbcem romańskich fresków i innych zabytków przeniesionych z kościołów północnej Katalonii. Zbiory gotyckie pochodzą także z innych regionów Hiszpanii. Potem zostały powiększone o dokonania renesansu i baroku, również spoza Półwyspu Pirenejskiego. Efektu dopełniają umieszczone w rozproszeniu dwie prywatne kolekcje obrazów: legat F. Cambo i zbiory Thyssena-Bornemiszy. Okres od XIX w. znów reprezentują dzieła niemal wyłącznie katalońskich artystów od Maria Fortuny i jemu pokrewnych, po modernisme i noucentisme. Kolekcję malarstwa uzupełniają meble i sztuka użytkowa, a także zbiory i numizmatów.


Może już jutro uda mi się pójść na jedną z wystaw :)


A tak wyglądają barcelońskie taksówki, mają coś w sobie nowojorskiego ;)

Polish dinner!

Sobota i niedziela minęła zupełnie w polskiej atmosferze. Tak krótko dopiero jestem zagranicą i już mi się zachciało polskiego jedzenia i polskiego klimatu. I tak mnie natchnęło na polskie pierogi, achh... Pycha! I udało się nawet zdobyć polski twaróg i dzięki temu wyszły, naprawdę polskie. Mimo, iż wiele kobiet myśli, że jest to zajęcie męczące, czasochłonne i tylko babcie robią, to dla nas to była ogromna frajda, a przy lepieniu miło się spędza czas. A tym bardziej, że tutaj wszyscy się spóźniają (typowe hiszpańskie zachowanie i nawet Polacy już przejmują spóźnialstwo ;), to spokojnie zdążyłyśmy ze wszystkim. Jajka faszerowane zrobiły furorę, ale chyba największą cytrynówka mojego taty. Jest rewelacją każdego wieczoru i się śmieję, że powinien zrobić z tego interes! Polacy, polska kuchnia i polska muzyka, świetnie wyszło! Teraz się chyba szykuje francuski wieczór. Ciekawe co tym razem wyjdzie ;)







sobota, 12 listopada 2011

Cudowny dźwięk gitary...

Dźwięk gitary potrafi mnie wprowadzić w niesamowity, poetycki nastrój. Każda kolejna nuta, to upajanie się emocjami. Cała gama emocji. Grę na gitarze uwielbiałam od dziecka, pewnie z tego względu, że mój tato gra. Chciałam się nauczyć, ale wiem, że nie jestem stworzona do gry na instrumentach. Natomiast jak odegrać tą muzykę, pokazać jej każdy element, wczuć się w nią, to na pewno duża część mnie. Jestem zakochana w dźwiękach gitary, dają mi one wewnętrzny spokój, a tym samym wyzwalają cudowne uczucia.
To jeden z moich ulubionych utworów, trochę bardziej w nowoczesnej chilloutowej aranżacji, ale jak dla mnie niesamowity i bardzo odprężający:


W tym tygodniu miałam okazję być na koncercie flamenco. Jak zwykle wchodzisz do baru, który z zewnątrz nie wygląda zachęcająco, natomiast jak już znajdziesz się w środku, to odkrywa swoje uroki. Tym razem było to miejsce, gdzie lustra i światło odegrały najważniejszą rolę czyniąc je niezapomnianym. Lustra dookoła i na suficie oraz ciepłe, zamglone światło. Efekt genialny.





Kiedy wreszcie pojawił się gitarzysta i rozbrzmiały pierwsze dźwięki, zapadła cisza i wszyscy z rozkoszą zaczęli się wsłuchiwać. Po pierwszym utworze dołączył wokalista. Jest coś niesamowitego w muzyce flamenco, gdyż każda emocja jest pokazywana z ogromną ekspresją. Śpiew czasami przybiera płacz czy radość. Dlatego odgrywanie śpiewem takich skrajnych uczuć jest fenomenalne. Kto raz już usłyszał flamenco, to odda się tej muzyce bezpowrotnie. Słów nie trzeba rozumieć, najważniejsze są emocje - one są uniwersalne i takie same dla wszystkich.







... i jeszcze te czerwone trzewiki ;)
I najprzyjemniejsze momenty są wtedy, gdy usłyszy się dźwięki gitary w małych barcelońskich uliczkach. Idziesz, nuty cię prowadzą, a zza rogu wynurzy się siedzący na schodach kamienicy gitarzysta... Już się nie mogę doczekać cieplejszych dni, bo wtedy takich widoków będzie znaczniej więcej!

Botellon, czyli hiszpańskie wyjście na piwo

Zdecydowanie muszę nadrobić moje zaległości w pisaniu. Albo mi staje na drodze brak wolnej chwili i zmęczenie, albo brak prądu w mieszkaniu. Wczorajszy wieczór spędziłam przy świeczkach. I cały mój plan pisania i czytania książek spalił na panewce. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo poszłam wcześnie spać i w końcu udało mi się przespać więcej niż pięć godzin :)

Życie w Barcelonie płynie szybko i spontanicznie. Mam wrażenie, że minął już przynajmniej miesiąc, a nie tydzień (dopiero!). Po całym dniu pracy, wychodzi się zaraz ze znajomymi. W domu się nie siedzi, a jak już to też w gronie znajomych. Może to są tylko takie moje pierwsze wrażenia, ale odnoszę jednak wrażenie po rozmowach z innymi, co mieszkają tutaj już jakiś czas, to tak właśnie się żyje. Radośnie, spontanicznie, dzień wydłuża się do maksimum. Oczywiście taki styl nie musi wszystkim odpowiadać, lecz mi to na pewno pasuje. Codziennie chodzę uśmiechnięta, nawet jak jestem zmęczona. Gdzieś zawsze te ukryte zapasy energii pojawiają się w odpowiednim momencie ;)

Botella, czyli hiszpańskie wyjście na piwo. Barcelończycy mają swoje ulubione miejsca, gdzie spotykają się razem, by pogadać, pośmiać się. Mimo wszystko różni to się trochę od polskich zwyczajów. Po pierwsze, mimo że tutaj też jest zakaz spożywania alkoholu w miejscu publicznym, to raczej władze hiszpańskie nie zwracają na to uwagi. A z drugiej strony Hiszpanie zachowują się w miarę kulturalnie. Na pewno panuje tutaj atmosfera luzu i swobody. Ciągle słyszę 'tranquila:)'. Na mnie to dobrze wpływa, ponieważ znacznie mniej wytwarzam sobie stresu i jestem znacznie spokojniejsza. Natomiast Hiszpanie mają często tego stanu aż nad to i w zderzeniu z polską mentalnością staje się to momentami irytujące. Na przykład umawianie się na konkretną godzinę. Już nauczyłam się, że Hiszpanom trzeba dawać dodatkowe pół godziny. Jeszcze mi się nie zdarzyło, by byli na czas. Chyba stąd się wzięło w Polsce określenie na Hiszpanów: 'mañana'. Nie jest to na pewno utarty stereotyp, ale na pewno zasada, w której na pewno występują wyjątki.
Jednym z takich ulubionych miejsc Barcelończyków, a w szczególności wśród studentów jest plac przed Muzeum Sztuki Nowoczesnej - MACBA. Budynek robi niesamowite wrażenie swoją kubaturą i jest kwintesencją nowoczesnej architektury. Na wystawę jeszcze się wybiorę, na razie podziwiałam z zewnątrz. Plac jest miejscem spotkań, zarówno w dzień jak i w nocy. W ciągu dnia można powygrzewać się na słońcu i często nie ma już miejsca, by gdzieś się wcisnąć.




Jeszcze bardzo charakterystyczną rzeczą w tym miejscu są deskorolki. Ciągle gdzieś wyjeżdżają zza zakrętu ćwicząc nowe triki. W dodatku nie widziałam wcześniej tylu dziewczyn jeżdżących na deskorolkach. Ciekawy widok, który nadaje temu miejscu oryginalny wyraz. A poza tym w Barcelonie deskorolka, to też środek transportu, więc spotkać ich tu można wiele.

wtorek, 8 listopada 2011

Czarna strona Barcelony....

Nie wiedzialam, ze juz tak szybko bede pisala o mniej przyjemnych momentach. Swietny dzien, przemily wieczor ze znajomymi skonczyl sie najmniej spodziewana rzecza - kradzieza torebki. Bar pelen ludzi, wiec kiedy i w ktorym momencie to sie stalo - nie wiem. O tym, ze Barcelona jest miastem, gdzie kradziezy jest chyba najwiecej w Europie, wiedzialam juz wczesniej. Ale do momentu kiedy ciebie to nie dotknie, nie zwraca sie na to uwagi. Na szczescie w portfelu nie mialam nic oprocz 20 zlotych, euro i paszport zostaly w walizce. Natomiast wszystkie inne dokumenty, dowod, prawo jazdy i karty do banku tam byly. No i oczywiscie telefon z cala lista kontaktow. Nie chce nawet myslec o tym, ze byla to moja ukochana torebka. Dwie godziny spedzone na komisariacie, ponad godzina rozmowy zeby zablokowac karty bankowe. Choc w calym tym zamieszaniu, byla smieszna historia, kiedy dzwonilam do calodobowej pomocy MasterCard. Po pierwszym etapie rozmowy z kobieta poproszono mnie o chwile oczekiwania na wprowadzenie i sprawdzenie danych, po uslyszeniu juz drugiej dzwiecznej pioseneczki, odezwal sie mezczyzna i po chwili konsternacji i niezrozumienia okazalo sie, ze w tym momencie polaczono mnie z Komisja Europejska (!) Przynajmniej ta sytuacja rozbawila mnie do lez.

Dzięki połączeniu z Komisją Europejską pojawił się uśmiech ;)


Najlepszym rozwiazaniem teraz to kupienie szmacianej torebki, ktorej nikt nie ruszy. Jak widac wszystko zaczynam od nowa. Aaaa dzieki radzie Kijka przed wyjazdem zeskanowalam wszystkie dokumenty, wiec teraz bede miala mniej zalatwiania ;)

niedziela, 6 listopada 2011

Bienvenida en Barcelona!

Barcelona przywitała mnie deszczem. Mimo tego, że w Polsce panuje piękna złota jesień, to tutaj deszcz ma zupełnie inny wyraz. Jest oddechem po sekwencji ciepłych dni, ziemia oddycha, a ludzie nawet nie chowają się pod parasolami, tylko cieszą się tym przyjemnym deszczem. Pierwszym moim zaskoczeniem było suszące się pranie. Nie można raczej mówić o tym by suszyło się w strugach deszczu, ale wszystkie małe wąskie uliczki barcelońskie są wypełnione po brzegi praniem (!). Myślałam, że takie widoki można spotkać tylko latem, ale jak widać jesienią również. Dla Barcelończyków pogoda nie jest ważna, czy deszcz, czy upał, pranie trzeba rozwiesić :)


 

Pierwszy wieczór minął niesamowicie. Mieszanka kultur, narodowości, języków w jednym miejscu. A jeśli dzieje się to jeszcze w jednym barze zagęszczenie tego jest ogromne. Prawie każdy się z Tobą wita jakby znał cię od lat i z uśmiechem na twarzy pyta się 'Que tal?' Pierwszym barem byla 'L'Ovella negra', czyli 'Czarna owca', gdzie spotkać można studentów, erasmusów, obcokrajowców i całą resztę. Śmieszna sytuacja, kiedy zaczynam rozmawiać po angielsku, okazuje się, że dziewczyna była Belgijką, więc przechodzę na francuski, a ona automatycznie na hiszpański. Tak się właśnie rozmawia. Nawet nie możesz dokończyć jednej rozmowy bo za chwilę ktoś inny Cię zaczepia, i następna 'quick talk'. W takim miejscu oczywiście można bardzo szybko spotkać Polaków. Szybko można rozpoznać słowiańskie rysy na tle południowej urody. Wczoraj poznałam już piątkę Polaków, łącznie z Lilą, z którą zaczynam od poniedziałku pracować, ale też Hiszpanów, Amerykanki, Słowaczkę, Belgijkę, Katalończyków i już nawet nie wiem kogo jeszcze i z jakiego kraju. Tu tak się żyję, głośno, szybko i spontanicznie.








W tym szybkim tempie padł pomysł, żeby iść na koncert flamenco do innego baru. Oczywiście nie trzeba było mi dużo mówić, od razu chciałam iść. Nie bardzo jeszcze wiedziałam, gdzie się znajduję i dokąd idziemy,  ale te małe uliczki mają swój urok. Gdzie by się nie skręciło, za rogiem już coś innego się dzieje. Ludzie stoją na ulicach i deszcz im wcale nie przeszkadza. I jak już w końcu dotrzesz do celu, już co innego Cię zaskoczy.  Przeciskasz się przez ludzi, a prowadzą Cię tylko dźwięki hiszpańskich gitar. Dla mnie miłośnika, hiszpańskiej gitary, muzyki latynoamerykańskiej, to było cudowne uczucie. Najpiękniejsze jest to, że oni tam przychodzą grać dla siebie. Nie grają pod publikę, jeśli ktoś ma ochotę posłuchać, to zostaje. Grają, kiedy mają ochotę, robią sobie przerwy kiedy chcą. Nic dla nich bardziej się nie liczy, jak tylko muzyka, którą tworzą razem i której oddają się z każdym taktem. Niesamowite!



piątek, 4 listopada 2011

Haz las maletas!

Jak ja nie lubię się pakować! Grrr... prawie 1 w nocy, a ja wciąż tego nie zrobiłam. Naliczyłam już 7 przeprowadzek w swoim życiu, a ostatnie pakowanie zaliczam do najgorszych, bo całkowicie na raty. Wszystkie rzeczy w trzech miejscach. I jak tu wszystko pozbierać i wybrać? Co jest najpotrzebniejsze? Oczywiście, że wszystko! - odpowie każda kobieta. A tu nagle ograniczenia bagażu. Straszne! I dochodzę do wniosku, że w takich momentach jestem bardzo niezorganizowana. Zawsze powtarzałam sobie, że trzeba zrobić listę, a później odhaczać każdą zrobioną rzecz. Jak widać skończyło się tylko na myśleniu i robię jak zawsze - na ostatnią chwilę, bez ładu i składu. A może już taka jestem? W innych sytuacjach zorganizowana, a w takich nie? A może jeszcze nie znalazłam sposobu na rozwiązywanie takich zadań. Jeśli ktoś już ma naprawdę sprawdzone sposoby na przeprowadzki, pakowanie się, to niech mi podeślę! Bo to na pewno nie będzie moja ostatnia zmiana zamieszkania ;) A tym bardziej, że przyszły tydzień spędzę na walizkach. Mieszkania wciąż szukam, jak na razie na odległość mi się nie udało, to będę musiała na miejscu. Ale chyba zaczynam coś mieć z mentalności hiszpańskiej - w ogóle nie należy się spieszyć i wszystko to "mañana" albo jestem niepoprawną optymistką. Ale pewnie wszystkiego po trochu. Część już dziś zrobiłam, resztę zostawiam na jutro, bo już naprawdę padam ze zmęczenia ;)




Buenas noches!

czwartek, 3 listopada 2011

Odliczanie do wyjazdu...

... już zostały tylko 3 dni. Ostatni tydzień mija mi dość wolno w porównaniu z dwoma ostatnimi. Kiedy musiałam przeorganizować całe swoje życie dla jednej rzeczy - Barcelony. Nowa praca pojawiła się jak grom z jasnego nieba w momencie, gdy byłam podłamana utratą pracy i przejściowymi kłopotami. Aż tu nagle telefon z Barcelony! I od tamtej chwili wszystko potoczyło się ekspresowo. A teraz już tylko odliczam kiedy moja noga znajdzie się na płycie lotniska El Prat. Moje marzenie właśnie się spełnia. Zawsze wierzyłam, że się spełniają, tylko w tym przypadku nie spodziewałam się, że mogą aż tak szybko. W Barcelonie byłam pierwszy raz w sierpniu na wakacjach i to wyłącznie jeden dzień. To była nasza wycieczka z pobliskiego Lloret de Mar. Lecz to mi wystarczyło bym zakochała się bez pamięci w mieście Gaudiego. Ten dreszcz emocji przeszywający kręgosłup zdarza się bardzo rzadko. Poczucie, że to twoje miasto, jak gdyby twoja dusza już wcześniej tu była. Tak mi się już raz zdarzyło - w Paryżu. Zamarzyłam kiedyś tam zamieszkać i tak też się stało - 3 lata od pierwszej wizyty nad Sekwaną. Zostałam tam na rok. Jak zobaczyłam Barcelonę po raz pierwszy też pojawiło się marzenie. Tylko spełniło się po 3 miesiącach (!) Jedną ze składowych szczęścia są właśnie nasze marzenia. Z nimi życie staje się piękniejsze. One stają się motorem działania na przyszłość. Ja w nie wierzę i nigdy nie przestanę!


Ten blog powstał, bym mogła dzielić się moimi chwilami spędzonym w Barcelonie, każdym jej zakątkiem, smakami i przyjemnościami, małymi szczęściami życia codziennego. Powstał też dla mojej rodziny i przyjaciół, by mogli być ze mną na co dzień i zrozumieli mój nowy etap w życiu. I dla tych, którzy kochają poznawać świat i ludzi, i chcą poznać małą wariatkę, która przenosi się na drugi koniec Europy w pogoni za marzeniem...