niedziela, 11 grudnia 2011

Sushi dinner!

Taka dzisiaj leniwa niedziela... leniwa i taka potrzebna w swym lenistwie. By odpocząć, zregenerować siły i nabrać nowych na kolejny tydzień. Tak już u mnie powoli świątecznie się robi, zaczynam czuć tą charakterystyczną świąteczną atmosferę. Te zapachy, te smaki.... Dziś u nas królowały muffin pancakes! Jaime je zrobił, ale na pewno sama powtórzę, bo wyszły genialnie. Także o nich będę pisać kiedy indziej, dziś będzie o sushi i piątkowej japońskiej kolacji.

Uwielbiam sushi i jestem ich ogromną fanką. We Wrocławiu to byłam w prawie wszystkich sushi barach, a moim ulubionym jest Planet Sushi, które odwiedzałam w prawie każdy poniedziałek, a czasami się zdarzało, że i dwa razy dziennie ;) Jeszcze w mojej poprzedniej pracy napisałam artykuł o sushi, gdyż były to moje początki fascynacji japońską kuchnią. Teraz coraz bardziej zaczynam się interesować samą kulturą japońską ze względu na to, że poznaję coraz więcej rodowitych Japończyków. Dla nas Europejczyków w wielu sytuacjach zachowania Japończyków mogą się wydać dziwne, ale to tylko z tego powodu, że są nam nieznane i po prostu inne. Ale w swoim życiu nie poznałam drugiego narodu o tak wysokiej kulturze osobistej, skromności i prostoty bycia. Są to przemili ludzie, którzy drugiego człowieka traktują z ogromnym szacunkiem. Dlatego też zaproszenie na piątkową kolację do Japończyków przyjęłam z ogromnym entuzjazmem i oczywiście się nie zawiodłam. Jak przyszłam do już prawie wszystko było gotowe i Yu tylko czekał, aż będzie mógł kogoś zaprosić do kuchni na robienie sushi.

Maki-sushi i japońskie noodle

Chirashi-sushi (pycha!!!)



Robienie sushi sprawia mi ogromną frajdę, jak dziecko, które dostaję ulubioną zabawkę. Największym dla mnie komplementem było jak Yu powiedział, że robię lepiej sushi od niego. Ucieszyło mnie to bardzo, choć z drugiej strony się zastanawiam czy to nie była po prostu ta niezłomna japońska uprzejmość. Aczkolwiek było to dla mnie strasznie miłe i komplementy trzeba przyjmować ;) Później do robienia sushi przyłączyli Madleine i Dean i też z tego mieli radochę jak dzieci. Takie małe rzeczy, a cieszą.











Natomiast jeszcze większa niespodzianka mnie czekała, kiedy wróciłam do domu. Czekała na mnie moja upragniona żywa choinka. Uwielbiam moich współlokatorów. Zrobili mi tak wielką niespodziankę, że aż miałam łzy w oczach, bo powiedziałam im wcześniej, że nie wyobrażam sobie świąt bez choinki i musi być koniecznie żywa, choć oni chcieli sztuczną. A tu czekała na mnie żywa piękna, pachnąca lasem choinka!!! Teraz tylko ozdoby. Obiecałam sobie, że w tym roku zrobię sama. Pomarańcze już się suszą... Mam jeszcze kilka innych pomysłów na dekorację, ale zobaczymy jak mi to wyjdzie ;)

2 komentarze:

  1. U nas też wczoraj było sushi ;) a dzisiaj jako zamiennik naszych poniedziałkowych maków w Sushi Planet, wzięłam sobie kilka sztuk do pracy.

    Cieszę się, że spełniło się Twoje życzenie i jest żywa choinka! :)

    U nas na choince też suszone pomarańcze, cytrynki i inne piękności :)

    Do zobaczenia na skype!
    Całusy :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie tez losy skierowaly do Barcelony i tez jestem z Wroclawia.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń